wtorek, 11 września 2012

8



"No, dobra. Wiem, że źle robię. Dobra uczelnia to dla mnie i dla moich rodziców ważna sprawa. Nie mogę ich zawieść." - próbowała się tłumaczyć przed samą sobą. Siedziała na murku za szkołą. To miejsce znane było wśród szkolnych outsiderów i nieciekawych typów. Można tu było dostać czego dusza zapragnie. "Albo przekupić syna dyrektora"- pomyślała Joy i uśmiechnęła się blado.
Dwaj palacze nieopodal dziwnie na nią spoglądali. Szkolna chluba tenisu i ulubienica nauczycieli w miejscu dla mętów? Próbowała nie zwracać na nich uwagi. "Gdzie on jest?!" - niecierpliwiła się. Rozważała powrót do budynku szkoły gdy nagle usłyszała szybkie, rytmiczne kroki. Nie wiadomo skąd i gdzie, Charles stanął za nią.
-No, no, no. Mała Joy w takim miejscu!
- Ciiii... Nie  wygłupiaj się. Jest sprawa.
-Szczegóły. - powiedział rozkazującym tonem. Zmrużyła oczy i spojżała na niego oskarżycielsko. Zaśmiał się i powiedział: Nie potrafisz być niemiła. Ale przynajmniej wyglądasz słodko. - Mimowolnie się uśmiechnęła. Ale czemu? Przecież z niej drwił. Było w nim coś dziwnego, ale jednocześnie tak uroczego, że nie mogła się nie uśmiechnąć. Dopiero teraz popatrzyła na niego obiektywnie. Charles był wysokim 17 latkiem o szerokich, umięśnionych barkach i szczuplejszym tuowiu. Męskości dodawały mu kruczoczarne włosy i ostre rysy twarzy oraz skórzana kurtka. Przez moment wydawał jej się... atrakcyjny? Od razu wyparła tę myśl z głowy.
-No, nie drocz się tak. Mów.
Spojrzała mu w zielonobłękitne oczy. Nastała chwila ciszy, która wydawała się nic nie znacząca. A jednak.
-To, co teraz powiem...- głos jej drżał. -... pewnie cię zaskoczy. Muszę cię uprzedzić, że proszę cię o to, tylko dlatego, że nie mam innego wyjścia. Chcę, żebyś... Żebyś sfałszował jutrzesze wyniki losowania. Tak, żeby to mnie wylosowali.
Znowu cisza.
-Joy, ja nie wiem...
Przerwała mu. -Dobrze wiem, że możesz to zrobić. "Nie wiem tylko... jak ci za to zapłacę."- pomyślała.
-Masz rację, mogę. Tylko pozostaje sprawa...
-Mam zaoszczędzoną sporą sumę, jeśli o to...
-Popatrz na mnie. Czy mi brakuje pieniędzy? - Znowu jego urzekająca zarozumiałość. Joy nie mogła zdecydować czy ją nienawidzi czy uwielbia. - Może zrobimy tak: skorzystam z twojej pomocy, kiedy będzie mi potrzebna. Umowa stoi?
"Nie, nie, nie. On może chcieć od ciebie różnych rzeczy, może i nieprzyzwoitych. Nie zgadzaj się!' - krzyczał jej rozsądek.
-Dobra. A jak załatwisz mi wylosowanie?
-O to już się nie martw. - Usłyszeli szkolny dzwonek obwieszczający koniec przerwy na lunch. - Idź już, bo się spóźnisz.
Dziewczyna zeskoczyła z murka, na którym siedzieli i ruszyła w stronę budynku szkoły.
-A, i... dzięki za pomoc, Charles... Charlie.- powiedziała zalotnie.
"Charlie?! Po co ten flirt? Ty masz chłopaka!"- jej rozsądek wyparował. Chuck uśmiechnął się łobuzersko. Było w tym też coś rozczulającego, jak gdyby przypominał sobie jakieś pozytywne wspomnienie.
-Nie ma sprawy, dłużniczko.
Ostatnie słowo dudniło jej w głowie. "Dłużniczko."



Gorączkowo wycierała spocone dłonie o krótką, galową spódniczkę. "Czemu się denerwujesz? Przecież to ciebie wylosują"- myślała. On stał pare rzędów za nią. Gdy weszła do sali, odruchowo odszukała go wzrokiem. Zmuszała się, by nie patrzeć w jego stronę. Zamiast tego, skupiła umysł na pomieszczeniu. Sala gimnastyczna w której się znajdowali była największa z całego budynku. Spokojnie pomieściła około 600 uczniów. Każda dziewczyna ubrana w białą bluzkę z kołnierzem ozdobionym herbem szkoły, spódnicę w kratę i zakolanówki. Chłopcy w koszulach i czarnych spodniach zgodnie z tradycją stali za siedzącymi dziewczętami. Joy nie mogła pojąć, czemu na losowanie mają stawić się wszyscy, nie tylko tenisiści. Żeby dostać się do tej szkoły musisz być świetny w tenisa albo mieć bogatych, wpływowych rodziców.
Marna próba odwrócenia myśli od niego okazała się bezowocna. "Twój chłopak leży w szpitalu a ty myślisz o nim?"- skarciła się. - "Jedno niewinne spojrzenie nie zaszkodzi."
Odwróciła się niby od niechcenia i od razu wejrzała w oczy Chucka. Nie mogła odgadnąć, co wyrażają. Jakby były doklejone do nieco dziecinnego,łobuzerskiego uśmiechu na twarzy. Kojarzył się jej z uśmiechem 8-latka, który właśnie coś nabroił i chce jakoś udobruchać mamę. Całość dopełniały czarne włosy z zaplanowanym nieładzie i męskie rysy twarzy. Ale oczy... Nie, to nie były oczy dziecka. Widać było w nich dojrzałość i nie pasowały do chłopięcego uśmieszku.
Te wszystkie myśli mignęły przez jej umysł przez zaledwie sekundę. W drugiej sekundzie ogarnęła wzrokiem jego postać. Przez koszulę widać było zarys mięśni, spodnie były doskonale skrojone. Stał z założonymi rękami, nieodgadnionymi oczyma i charakterystycznym uśmiechem. Jakby czekał, aż ona popatrzy. Jakby był tego pewien.
Sekundę później już siedziała z twarzą skierowaną w stronę głównego podestu. Dyrektor właśnie wyłaniał się zza grupki nauczycieli i szedł dziarskim krokiem. Zatrzymał się na środku podwyższenia, przed dwiema szklanymi kulami.
-Panowie i panie, chłopcy i dziewczęta. Cisza! Chcę ogłosić, iż 74. Szkolne Zawody Tenisowe par rozpoczynają się dzisiaj! Zanim przystąpimy do losowania, chcę przypomnieć wam, jak ważną rolę ono pełni.
Tu Joy przestała słuchać. Odkąd pamięta, dyrektor zawsze mówił to samo: losując parę pokazuje, że nie ważne jaki jesteś czy w co wierzysz, w sporcie każdy jest równy. Oczywiście, nie miało to tak idealistycznego odzwierciedlenia w praktyce. Po pierwsze: muzułmanie, Afroamerykanie czy Azjaci stanowili rzadkość w naszej szkole. Te wyjątki musiały mieć bardzo bogatych rodziców lub być wyjątkowo uzdolnione, by się tu uczyć. Zaletą posiadania uzdolnionego ucznia (nawet zagranicznego) w szkole jest także to, że uczestnicząc w konkursach przynosi prestiż a otrzymując dobre stopnie i wyniki egzaminów- podwyża średnie. Tak właśnie materializm wygrał z chęcią szerzenia tolerancji wśród młodych ludzi oraz poszerzania ich horyzontów. Joy powróciła umysłem do wydarzeń na podeście. Spostrzegła się, że zdążyła na sam koniec przemówienia.
-Tak więc przedstawiam wam tegoroczną parę: Joy Deaver i Charlesa Lake'a!

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Rozdział 7


Joy siedziała skulona na fotelu w szpitalu przed salą, gdzie leżał jej chłopak. Nie spała od ponad 24 godzin, gdy operowali Holdena. Nie można było jednoznacznie określić, co czuła. Była zła na niego za jego nieodpowiedzialność. Ale z drugiej strony, czy gdyby wtedy nie uciekła z imprezy, nie doszłoby do wypadku? Mogła dopilnować, żeby nie wsiadł do auta. Ale on mógł kontrolować ilość wypitego alkoholu. Ale ona mogła...

Obudziła ją pielęgniarka. Za nią stała jej mama i czternastoletni brat Mickey. Gdy tylko ich zobaczyła podeszła i przytuliła się. Tak bardzo potrzebowała teraz wsparcia rodziny.
-Jak się czujesz córeczko?- zapytała czule mama.
-Gdzie tato?- Joy zignorowała pytanie. Jak zwykle jej taty nie było przy niej w trudnych momentach.
-Ma kryzys w firmie, musisz go zrozumieć. To jego praca.
-A ja jestem jego córką. - po chwili zaczynała żałować tych pełnych smutku słów. W oczach mamy pojawiły się łzy.
-Joy, staram się jak mogę. Nie wiń mnie za to, co twój ojciec robi. A czego nie.
-Przepraszam cię, mamo. To wszystko mnie przerasta.
Niespodziewanie odezwał się Mick:
-Ah te baby...
Ich twarze rozpromienił dawno nie widziany uśmiech.



Zostało 8 dni. 8 dni do zawodów. A ja nie mam nawet partnera. Fuck.
Ostatecznie może przecież się wycofać. Ale z powodu braku partnera?! Nie, to nie wchodzi w grę. Zostaje jedno wyjście: jutrzejsze losowanie. Co roku dyrektor losuje jedną parę. Udział bierze 12 dziewczyn. Skąd pewność, że wybierze akurat mnie? Chyba, że... Wykluczone. Nie przekupię dyrektora. Ależ tak! To nie dyrektor losuje! To Charles! To... Charles... Mam problem.

piątek, 27 lipca 2012

Rozdział 5

Na wstępie chcę powiedzieć, że cieszę się, że mam czytelniczki i podoba wam się to, co piszę :) W miarę możliwości dzielcie się adresem mojego bloga z innymi i zachęcam do reklamowania się u mnie w komentarzach :)
PS. Macie dłuższy rozdział :D



-To był bardzo udany mecz. - Z uśmiechem stwierdziła Joy.
-Ciekawe czy byłoby ci tak do śmiechu, gdybyś przegrała. - Ironizował Holden.
-Oj, nie smuć się. To nie wstyd przegrać z dziewczyną. - Lubiła się z nim droczyć. Leżała natrawiastym korcie, zmęczona i szczęśliwa. Miała głowę na jego piersi, obejmował czule jej ciało ramieniem. -Chcesz, to ci to jakoś wynagrodzę.
-Pewnie, że chcę. -Usiedli i patrzyli sobie w oczy. Pocałował ją namiętnie. Odwzajemniła to. Oderwał swoje wargi od jej warg. Zamknęła oczy i poczuła jego miękkie usta na swojej szyi, coraz niżej a później coraz wyżej, aż wrócił do ust.
-Już dawno mi się podobałaś Joy. Proszę, tylko nie mów, że ja tobie nie. Nie zniósłbym tego.
-Nie powiem, bo tak nie jest. Co mam zrobić, żeby ci to udowodnić?
-Bądź moją dziewczyną, Joy. -Wyszeptał. Słowa odbijały się w jej głowie echem. -Nic więcej nie pragnę. Pocałowała go czule ale i zachłannie. Zrozumiał to słusznie jako 'tak'. Leżeli na trawie, obejmując się i rozmawiając. Świeżo skoszona, równiutka trawa pachniała wiosną. Promyki słońca oblewały ich twarze. Ale nie obchodziło ich to. Liczyli się tylko oni.




Spojrzenia wszystkich były skierowane na nich. Holden Schmidt i Joy Deaver weszli do szkoły. Jako para.
Sam Gordon szturchał chłopaka po ramieniu mówiąc 'gratulacje stary'. David Pence patrzył na niego z uznaniem opierając się o szafki.  Zza kolumny ulotnie spojrzał na nich Charles, udając, że go to nie obchodzi, przestając na chwilę rozmawiać z jakąś panienką.
Joy czuła się skrępowana wzrokiem wszystkich uczniów spoczywających na nich. W przeciwieństwie do Holdena, który czuł się jak ryba w wodzie. Przemknęło jej przez myśl, że się całkowicie różnią, ale odsunęła od siebie tę myśl. Chłopak zauważył, że coś ją trapi. Przystanęli.
-Tu jest moja szafka. Dzięki za odprowadzenie.
-Okej. Coś się stało?
-Nic.
-Joy, widzę, że coś jest na rzeczy. Mów.
-Jest w porządku. Słuchaj, za 9 dni mam zawody mieszane, muszę znaleźć partnera. Czy... -Przerwał jej.
-Już znalazłaś. Nie martw się. -Pocałował ją. -Przyjadę po ciebie o 19, pojedziemy nad jezioro, ok?
Nie zdążyła odpowiedzieć, już go nie było. Nie lubiła tego, że nie czekał na odpowiedź, jakby nie można mu było odmówić. Byli ze sobą tydzień. Joy świetnie się bawiła z Holdenem, ale po wspólnym meczu mało czasu spędzali sam na sam.

Impreza trwała w najlepsze. Jak zwykle społeczność podzieliła się na grupki. Tyle, że Joy była tym razem w otoczeniu samych popularnych osób, oczywiście tenisistów. Zauważyła, że nie ma Elizabeth, Jessie ani nawet Keesh. Mało czasu im poświęcała odkąd była z Holdenem. "A właśnie, gdzie on się podziewa?"- zapytała się choć podświadomie znała odpowiedź. Jej chłopak bawił się z ludźmi ze szkoły. Pił w najlepsze, nie martwiąc się o nic.
Wstała i skierowała się w stronę drogi powrotnej. Po jakimś czasie była już daleko od jeziora. Usłyszała dźwięk pędzącego samochodu, odwróciła się. Rozpoznała sportowy wóz Holdena i przyśpieszyła kroku. Nie chciała z nim teraz rozmawiać, tym bardziej, że był pijany. I prowadził. Dotarło to do niej po paru sekundach.
Jej myśli przerwał huk i trzask. Czerwone auto z impetem uderzyło w drzewo, które zawaliło się na nie. Ruszyła pędem w jego stronę, dzwoniąc po karetkę.

niedziela, 15 lipca 2012

Rozdział 4


Leżała na plecach i wpatrywała się w niebo, torpedowana pytaniami Keesh, Betsy i Lakeeshy. Przekrzykiwały się głośno i nie dawały sobie nawzajem dojść do słowa.
- Co mówił? W co był ubrany? Uśmiechał się? - wszystkie na raz chciały znać szczegóły.
- Dziewczyny, pytacie o to samo od półtorej godziny.
- Jak to? To już ci się nie podoba? - pytała Jessie.
- Jess, znam go tylko ze szkoły. Widziałam go tylko parę razy na kortach, tyle.
- Dobra, dziewczyny, zmywamy się. - Betsy bezproblemowo odgadła jej zmęczenie. - Joy nawet nie miała okazji porządnie odpocząć. Zobaczymy się w szkole, tak?
Nareszcie była sama. Dopiero teraz zauważyła jak bardzo ostatnio była zestresowana. Sielankę przerwał ogłuszający odgłos ruszającego motoru. Z irytacją wybiegła przed dom i nie zdziwiła się kogo tam zobaczyła.
- Długo jeszcze mam tak na ciebie czekać?
- Chuck, co ty tu robisz?! - Jej cierpliwość była na granicy.
- No, wskakuj mała, nie zgrywaj niedostępnej.
- Spieprzaj stąd! Nie umawiałam się z tobą i nie zamierzam. - Skończywszy zdanie skierowała się w stronę domu. Chwilę później usłyszała pisk opon.
- Joy, musimy porozmawiać. - Tym razem to była mama. Widać było, że ma złe wieści.
- Co się stało?
- Dzwonił dyrektor Harvey. Niestety mistrzostwo juniorek nie wystarczy ci do twojego college'u, brakuje ci kilkunastu punktów rekrutacyjnych.
- Jak to?! - W jednym momencie cały jej wysiłek poszedł na marne.
- Jest też dobra wiadomość: nie wszystko stracone. Za dwa tygodnie odbędzie się turniej par mieszanych. Musisz znaleźć partnera.

Rozdział 3


Szła powoli, poboczem drogi, nie zwracając uwagi na otaczający świat. Jej myśli rozpraszała paczka chłopaków idąca w sporej odległości za nią.
 Nagle zza zakrętu wyjechało sportowe auto bez dachu, muzyka ogłuszała ludzi w promieniu co najmniej paru metrów.
Zatrzymało się tuż przy niej, o mało nie zgniatając jej stóp. Poznała kierowcę w otoczeniu dwóch ślicznych dziewczyn.
- Hej, yym... Joy, chcesz sie przejechać? - Był widocznie pijany lecz jego towarzyszki świetnie się bawiły.
- Spadaj Chuck.
- Widzę, że zaczynamy z grubej rury. Lubię cię taką.
- Odwal się ode mnie. - Powiedziała z narastającą irytacją.
- Okej, schowaj pazurki kociaku. - Odparł odjeżdżając.
- Palant. - Mruknęła do siebie. Przez tą sytuację nie zauważyła, że chłopcy znaleźli się tuż za nią.
- Hej Joy, nic ci nie zrobił? - Zapytał Holden. 'Boże, jaki on jest przystojny' - pomyślała i poczuła jak się rumieni.
Faktycznie, z rozmierzwioną fryzurą, w przemoczonym t-shircie i jeansach wyglądał oszałamiająco.
- Ymm, nie, jest okej... - 'Dziewczyno, weź się w garść' - dodała sobie otuchy w myślach.
- Więc.. jestes mistrzynią juniorek? - Widać było po nim zmieszanie.
- Taa... Było ciężko... - Rozmowa się nie kleiła.
- Słuchaj, może spotkamy się gdzieś po szkole? Pogramy w tenisa?
- Holden! Porandkujesz sobie później! - Jego kumple niecierpliwili się.
- Sama widzisz, muszę iść. To jak? W poniedziałek na kortach za szkołą? To do zobaczenia. - I pobiegł za resztą paczki.
Na twarzy Joy mimowolnie pojawił się uśmiech.

Rozdział 2



- Widziałaś? Co za chuda szkapa! Pewnie jak nikt nie widzi siedzi w kiblu i wymiotuje. - Keesh nie lubiła szczupłych dziewczyn, pewnie ze względu na to, że nie była jedną z nich.
 Była latynoską, miała piwne oczy, długie, kręcone włosy i wydatne usta. Krągłości tu i ówdzie uważała za swoją największą wadę. Stale przechodziła na dietę, oczywiście "od jutra".
- Przestań, może jest chora albo coś. - Elizabeth potrafiła znaleźć wytłumaczenie dla każdego. Była jedną z tych osób dla których szklanka zawsze jest do połowy pełna.
Joy przysłuchiwała się jednym uchem ich rozmowie wpatrując się w ognisko i ludzi dookoła. Zdała sobie sprawę, że połowy z tych osób nie zna.
Rozpoznawała wielu chłopców ze szkolnej drużyny tenisowej. Grali w pojedynkę lub w pary ale dyrektor kazał nazywać ich "drużyną".
Wokoło nich kręciły się dziewczyny o lśniących włosach i zgrabnych figurach. Społeczność szkoły dzieliła się na tych grających w tenisa i tych drugich.
Nienawidziła tego podziału, była jedną z niewielu tenisistek, które zadają się z "nie-tenisistkami".
Miała pare koleżanek z kortu, ale większość z nich potrafiła gadać tylko o sporcie, zakupach i facetach. Starała się ogarnąc wzrokiem całokształt.
 Jedni wskakują do wody na główkę, wiele ryzykując,  inni beztrosko przyglądają się im i rozmawiają. 'Nie pasuję tu' - przemknęło jej przez myśl. Jessie wyrwała ją z zamyślenia.
-Joy, ty coś kontaktujesz? Coś ty brała? -  Jess miała ograniczone słownictwo.
- Ej, mała, dobrze się czujesz? - Jak zwykle troskliwa Betsy.
- Jestem zmęczona, idę do domu. Nie wiem w ogóle po co tu przychodziłam.
- Odwieźć cię, mała? - Nie wiedziała czemu Elizabeth mówiła do niej 'mała', ale lubiła to.
- Nie, spacer dobrze mi zrobi. Do poniedziałku. - Powiedziała i ruszyła w drogę.

Rozdział 1


Krople potu lśniły na jej karku w pierwszych podrygach wiosennego słońca. Sportowy strój przylgnął do mokrego ciała. Była tylko ona, kort i piłka.
Właśnie miała wykonać zagrywkę decydującą o stypendium i przyszłej karierze.
Powiał lekki, ciepły wiatr, omywając jej twarz i umysł z niepewności. W głowie dudniła jedna myśl. Ten mecz jest jej.
Podrzuciła piłkę, teraz tylko zamach i.... tak! Przeciwniczce nie udało się odebrać. Wygrała damski finał juniorek! Jej marzenie właśnie się spełnia.
 Wzrok wszystkich na trybunach był zwrócony na nią.  Dyrektor wręczył jej puchar i dyplom, widownia szaleje. W końcu znalazła się na szczycie.
Droga do domu zajęła jak zwykle 20 minut. Zdąrzyła już ochłonąć z emocji, teraz zmęczenie dało się we znaki. Usłyszała dźwięk telefonu.
-No, Joy, gratulacje! - dzwoniła Jess.
-Dzięki, dzięki.
-Wpadniesz nad zatokę dziś wieczorem?
-Nie, raczej nie. Chcę odpocząć.
-Proszę, nie chcę iść sama. Z resztą będzie tam Holden... - Jess doskonale wiedziała jak ją zachęcić. Więcej nie trzeba było prosić.
-Dobra, przyjdę po ciebie około dziewiątej. Ale nic nie obiecuję.